Prawo kobylego pola, czyli zasady sąsiedzkiego współżycia w przeszłości

Dodano: 2007-12-02

Spory o prawo do gruszek z drzewa rosnącego na miedzy są znacznie starsze niż życiowe perypetie Rzędziana - jednego z bohaterów powieści Henryka Sienkiewicza. Jednocześnie jednak - jak celnie ujął to S. Goldwyn - na sztukę życia składa się 90% zdolności współżycia z tymi ludźmi, których nie cierpimy. Nasi przodkowie, zapewne nie mniej swarliwi niż ludzie żyjący obecnie, nie zawsze umieli układać sobie stosunki z sąsiadami na zasadzie życzliwości i wyrozumiałości. Bywało, że swoich sąsiadów zza miedzy serdecznie i z wzajemnością nie cierpieli. W opanowaniu trudnej sztuki życia i poskramianiu namiętności niekiedy pomagało im prawo.

Rozwiązania normatywne ingerowały nawet w najpełniejsze spośród praw rzeczowych, jakim jest prawo własności. Postrzeganie tego prawa przez niektórych jako święte jest oczywistą przesadą, a dowody jego ograniczania z uwagi na usprawiedliwione interesy innych osób znajdujemy w każdej epoce historycznej.

W średniowiecznej Polsce niektóre ograniczenia praw właściciela ziemskiego wynikały właśnie z konieczności ułożenia na znośnych zasadach współżycia sąsiedzkiego. Najstarszy spośród zachowanych spisów prawa zwyczajowego, a datowany na II połowę XIII wieku dokument tj. Księga Elbląska wspomina o niektórych rozwiązaniach prawa sąsiedzkiego.

W ślad za A. Uruszczakiem i Współautorami ciekawie napisanego repetytorium Historii Prawa Sądowego [Kantor Wydawniczy Zakamycze 2000, s. 72 i nast.] przypomnijmy niektóre z regulacji, jakie obowiązywały szlachtę Ziemi Chełmińskiej.

Od właściciela plantacji chmielu, którego pędy przeniosły się na pole sąsiada, sąsiad mógł żądać usunięcia tych pędów. Jeżeli właściciel wezwania nie usłuchał, prawo zebrania chmielu przechodziło na sąsiada. Oczywiście tylko z pędów rosnących w obrębie jego działki. Podobnie, od właściciela drzewa owocowego można było żądać obcięcia gałęzi przechodzących ponad miedzą nad pole sąsiada. Sąsiad mógł też zbierać do woli i bezkarnie spadłe na jego pole owoce pochodzące z drzewa zza miedzy. Jednak ich zrywanie z drzewa i strząsanie w celu pozyskania było już zabronione.

Statut Warcki z 1423 r. pozwalał na bezkarne wejście na cudzy teren i polowanie na nim od chwili zebrania plonów jesienią do wiosny, a dokładnie imienin Wojciecha tj. 23 kwietnia następnego roku. W tym samym czasie możliwe tez było łowienie ryb w cudzej rzece bez zgody jej właściciela.

Oryginalne ograniczenia sąsiedzkiego prawa własności obowiązywały także w średniowiecznym budownictwie. Zgodnie z nimi właściciel gruntu nie mógł postawić budynku mieszkalnego czy gospodarczego bliżej miedzy, niż odległość rzutu toporem. Nie wolno też było mu ściąć drzewa, jeżeli spełniało ono rolę znaku granicznego.

A wzmiankowane w tytule prawo kobylego pola to nic innego, jak możliwość wprowadzenia na pole sąsiada stada kobył ze źrebakami i wypasania ich tam aż do pierwszych śniegów. Oczywiście dopiero po zbiorach. Podobnie można było bez zgody właściciela pola wypasać na nim bydło domowe.

Prawo własności nie było więc "święte", takim nie jest obecnie i zapewne nigdy nim z różnych powodów nie będzie. W pierwszej kolejności zdecydowanie mu się sprzeciwia sztuka życia. [jw.]